W ten weekend zawitało do nas piękne wiosenne lato. Kabriolety wyjechały na ulice. A my pierwszy raz w tym roku kupiliśmy truskawki. Nie są to oczywiście pyszne, polskie czerwcowe truskaweczki, tylko takie piękne, wielkie, czerwone hiszpańskie nadmuchane truskawy sprzedawane w plastikowych pudełeczkach, ale mimo wszystko niezłe. Od razu jakoś bardziej wakacyjnie się zrobiło (oczywiście pomijając fakt, ze trzeba harować na zmywaku ;).
Z zaległych wieści, to już prawie dwa tygodnie temu urodziło się nasze restauracyjne dziecko, czyli mała Ambre. Przyszła na świat w dzień wiosny, 21 marca - całkiem miła data jak na urodziny. W związku jednak z tym, że był to poniedziałek to narodziny nie miały żadnego wpływu na pracę w Ze Bistro. I mimo obiecanego tygodnia wolnego pracowaliśmy normalnie (ponieważ mama z maleństwem i tak były jeszcze w szpitalu po porodzie). Dopiero po weekendzie dostałam trzy dni wolnego, więc mogłam trochę odpocząć.
Ale już od piątku koniec sielanki i musiałam się ostro zabrać do roboty. Łukasz też już wrócił do pracy po zwolnieniu. Jego rana ładnie się zagoiła, została tylko blizna (wygląda jak narysowana, blizna idealna - jedna długa kreska przecięta poprzecznymi krótkimi kreseczkami).
Jutro, w związku z tym, że w końcu chyba będzie ładna pogoda w weekend, wybieramy się do małej nadmorskiej miejscowości. Już nie mogę się doczekać.
Pozdrawiamy Was wiosennie!