piątek, 25 listopada 2011

Zmiany, zmiany ...

Czas najwyższy przejść do rzeczy poważniejszych niż wycieczki. Tyle się u nas pozmieniało, że nie wiem od czego zacząć. To może zacznę od końca. 

Zrezygnowaliśmy z pracy. Zaczęło się od tego, że ja rzuciłam swoją (chyba powinnam już oficjalnie uznać to za swoje hobby - notoryczne rzucanie pracy - choć raczej nie ma się co nim chwalić w CV ;). Oczywiście, jak zwykle, dobrze mi to zrobiło. A przy okazji skłoniło nas to do refleksji nad naszym życiem we Francji. Łukasz był wtedy akurat na zwolnieniu, więc w końcu mieliśmy trochę czasu, żeby o wszystkim pomyśleć i podyskutować. I wymyśliliśmy, że czas na zmiany, bo tak dalej być nie może  - w związku z tym, Łukasz wypowiedział swoją umowę, pracuje jeszcze tylko do końca listopada i teraz oboje szukamy nowych prac. Czegoś choć trochę bardziej sensownego, a już na pewno w lepszych godzinach niż dotychczasowa praca Łukasza. Zobaczymy, co z tego wyniknie,w  każdym bądź razie koniec zupełnie bezsensownych prac i braku czasu dla siebie nawzajem.

Poza tym, przeprowadziliśmy się do nowego mieszkanka (już jakieś trzy tygodnie temu). Jest ono jeszcze mniejsze niż poprzednie (choć wydawało się to niemożliwe), ale w związku z tym, sprawie też całkiem przytulne wrażenie. Kupiliśmy do niego kilka drobiazgów i jest tu teraz naprawdę po domowemu. Nasza kawalerka znajduje się w bloku położonym w spokojnej, przyjemnej okolicy. Choć właściwie należałoby powiedzieć "bloczku", bo ma on tylko 2-3 piętra - wiem, że dziwnie to brzmi, ale z jednej strony ma więcej pięter niż z drugiej, bo zbudowany jest na górce, zresztą zobaczcie sami:


Lecz początki były ciężkie. Jak już wcześniej się przekonaliśmy, znalezienie mieszkania w niskiej cenie graniczyło z cudem. Na dodatek musieliśmy to zrobić szybko, bo wcześniej wypowiedzieliśmy już umowę w poprzednim mieszkaniu (i postanowiliśmy iść za ciosem) - ze względu na szefa Łukasza, który "załatwił" nam mieszkanie, którego nie udało nam się zobaczyć przez 2 tygodnie, bo właściciel nas zwodził. Po czym okazało się, że mieszkanie jest całkiem spore, ale ... zupełnie puste! - dosłownie ściany i podłogi, nawet lodówki tam nie było, co tam, nawet kuchenki - a raczej namiastki kuchenki, jakie posiadają tutejsze kawalerki, czyli dwóch elektrycznych palników. A zupełnie nam się nie uśmiechało wyposażanie całego mieszkania. W związku z tym, że czas naglił, rozszerzyliśmy kryteria poszukiwań - zmniejszyliśmy metraż i oddaliliśmy się od centrum - et voilà! - właśnie coś takiego znaleźliśmy. 

W ten oto sposób wylądowaliśmy w północnym Aix, które jest położone na wzniesieniu, więc do domu jest zawsze pod górkę. W okolicy znajdują się tylko małe, w miarę nowe bloki i gdy się wprowadzaliśmy wydawało nam się, że w najbliższej okolicy nie ma nawet sklepu, czy piekarni. Ale w związku z tym, że mamy teraz samochód (no i oczywiście z tym, że tydzień dzielił nas od bezdomności) postanowiliśmy zaryzykować. Na zakupy jeździmy więc teraz, jak podręcznikowa rodzina, raz w tygodniu do marketu i uważamy, by niczego nie zapomnieć. Na szczęście dzisiaj, przy okazji spaceru, pozapuszczałam się trochę w boczne uliczki, między bloki i znalazłam piekarnię (jesteśmy uratowani! ;).


Mimo kilku uniedogodnień, jesteśmy jednak bardzo zadowoleni z nowego lokum, bo co najważniejsze, jest ciepło i nie ma problemu z wilgocią, jak w naszej poprzedniej kawalerce. Na dodatek mamy tu pod blokiem parking, więc i Twingo bezpiecznie i pod naszym okiem spędza noce.

Z ciekawostek spieszę Wam donieść, że nasze nowe mieszkanko znajduje się w pobliżu atelier Cézanne'a, którego jednak jak do tej pory nie zwiedziliśmy, ale teraz, gdy mieszkamy tak blisko, na pewno to nadrobimy.

Tak pracownia wygląda obecnie ...
... a tak wyglądała kiedyś.
W okolicy znajduje się też miejsce, z którego rozciąga się piękny widok na Górę Świętej Wiktorii, i w którym to miejscu Cézanne namalował wiele swoich obrazów.



To by było na tyle, jeśli chodzi o skrót z najważniejszych wydarzeń ostatniego miesiąca. Z ciekawostek, mogę tylko wspomnieć, że w związku z moimi silnymi bólami pleców w byłej już pracy, udałam się do lekarza, który to skierował mnie do fizjoterapeuty. Fizjoterapeuty! Ile ja mam lat - sto? ;) Doświadczenia me prowadzą do jednej tylko, doskonale wszystkim znanej, konkluzji: starość nie radość, młodość nie wieczność. Niestety. Choć muszę przyznać, że masaże były super, więc może jednak nie ma co narzekać :). 

Trzymajcie się młodo i zdrowo! 

wtorek, 22 listopada 2011

Jezioro jesienią.

Pozostając jeszcze w klimatach podróżniczych, opowiem dziś Wam o tym, jak jakiś czas temu wybraliśmy się nad jezioro Sainte Croix (lac de Sainte-Croix). Jest to sztuczne jezioro położone na granicy departamentów Var i Alpy Górnej Prowansji. Jest to czwarty co do wielkości sztuczny zbiornik wodny we Francji, a w sezonie bardzo popularne kąpielisko.


Wybraliśmy się tam wkrótce po okresie bardzo silnych deszczów i zdaje się, że poziom wody w jeziorze troszkę się podniósł. 



Jadąc jedną z dróg wokół jeziora i podziwiając piękne widoki, wypatrzyliśmy skalną wioskę. 




Okazało się, że ta urocza miejscowość to Moustiers-Sainte-Marie. Niestety z powodu zbliżającego się zmierzchu, nie mogliśmy sobie pozwolić na spędzenie w niej kilku chwil, ponieważ chcieliśmy jeszcze zobaczyć przełom rzeki Verdon (Les gorges du Verdon), uważany za najpiękniejszy kanion w Europie. 



Rozszerzająca się rzeka Verdon, wpadająca do jeziora Sainte Croix
Jezioro Sainte Croix
Trzeba przyznać, że w jesiennych barwach i przy zachodzącym słońcu widoki po prostu zapierały dech w piersiach. Ale starczy już tych wspomnień z wojaży, czas spać. Bonne nuit! 

sobota, 19 listopada 2011

Lazurowe Wybrzeże.

Zanim dojdziemy kiedyś do tego, co w ogóle u nas słychać, zostańmy jeszcze w klimatach wycieczkowych. Dawno, dawno temu, jeszcze przed porą deszczową - która nastała niedawno i polegała na tym, ze jak w pewien poniedziałkowy wieczór zaczęło lać, to padało nieustannie przez tydzień, co za koszmar! - wybraliśmy się w końcu na Lazurowe Wybrzeże. A było to tak.

W ostatni weekend października skorzystaliśmy z okazji, że Łukasz pierwszy raz nie pracował w sobotę (w związku z Dniem Wszystkich Świętych miał wolne od soboty do wtorku; jak na złość ja akurat w tamtą sobotę pracowałam, ale na szczęście ja kończę o 15.00, więc po mojej pracy mogliśmy ruszyć w drogę) i wybraliśmy się na dwudniową wycieczkę. A celem naszym była Nicea. Na szczęście prosto z Aix do samej Nicei można dojechać autostradą (co jadąc jedenastoletnim Twingiem zajmuje niecałe 3 godziny), więc podróż przebiegła sprawnie, acz za przyjemność tę trzeba było zapłacić (jakieś 20 euro w jedną stronę). Na miejsce dotarliśmy przed 22.00 i z małymi przebojami znaleźliśmy w końcu nasz hotel. To Łukasz go wybrał i muszę przyznać, że nasz pokój był przeuroczy. Nawet z takim małym balkonikiem - cudo! Szkoda tylko, że tak naprawdę tylko się tam przespaliśmy po powrocie z nocnych spacerów, a zaraz po zjedzeniu śniadania trzeba było pokoik opuścić. Ale jakby się ktoś wybierał do Nicei możemy śmiało polecić przemiły hotel w rozsądnej cenie (o co w Nicei naprawdę nie jest łatwo). Po ulokowaniu się w hotelu wyruszyliśmy oglądać Niceę nocą.

Plac Masséna, od 2007 roku ozdobiony instalacją siedmiu siedzących bądź klęczących postaci które w nocy zmieniają kolory - jest to część dzieła pt"Conversation à Nice" Jaume Plensa

Fontanna słońca -Plac Masséna od trochę innej strony

Przed Palais des ducs de Savoie, czyli pałacem książąt Sabaudi (ta bałdzo fajna nazwa odnosi się do krainy historycznej w południowo-wschodniej Francji)

Wybrzeże nocą
Następnego dnia mieliśmy okazję podziwiać miasto w świetle dziennym - pogoda nam dopisała, było ciepło i słonecznie, i Nicea prezentowała się naprawdę pięknie. Przespacerowaliśmy się znów po Promenadzie Anglików, która jest główną arterią miasta, biegnącą wzdłuż wybrzeża. Pobłąkaliśmy się także wśród wąziutkich uliczek starego miasta. Wspięliśmy się na wzgórze na którym znajdują się ruiny zamku, a poza tym obecnie znajduje się tam park, fontanna oraz kilka kafejek.

Nicea - just do it ;) (rzeźba w Ogrodzie Alberta Pierwszego)

Promenade des Anglais

30 października :D

Wybrzeże za dnia

Moje ukochane wąziutkie uliczki

Widok na port

Tam jest po prostu przepięknie!

Tęczowy wodospad na wzgórzu zamkowym
Po nacieszeniu się starym miastem i morzem, wybraliśmy się jeszcze do parku położonego w dzielnicy Cimiez, gdzie spacerowaliśmy wśród drzewek oliwkowych, zwiedziliśmy muzeum Matisse'a (który zmarł i jest pochowany w Nicei) oraz muzeum archeologiczne poświęcone historii antycznej Nicei, gdzie obejrzeć można pozostałości starorzymskiej osady Cemenelum (ruiny term, areny). 


Korzystając z tego, że zajechaliśmy już tak daleko na wschód od naszego Aix, postanowiliśmy wybrać się jeszcze na wieczór do Monako. 

Na początek stawiliśmy się oczywiście pod pałacem księcia

Rozświetlone Monako

Port wieczorową porą

Katedra (w której pochowanych zostało wielu członków rodu Grimaldich, w tym księżna Grace Kelly)

Kasyno w dzielnicy Monte Carlo
Z ciekawostek musimy Wam powiedzieć, że oprócz tego, że naszym Twingiem przejechaliśmy kawałek trasy rajdowej Monte Carlo, to jeszcze, jak przystało na stolicę hazardu - wygraliśmy (a właściwie to Łukasz wygrał)!  Niestety, nie w kasynie, lecz w McDonaldzie. A co za tym idzie, nie miliony euro, a Big Mac'a - ale chyba jako wygrana w Monako się liczy, czyż nie? :)

I to by było na tyle, jeśli chodzi o wspomnienia ze słonecznego Lazurowego Wybrzeża. Bardzo nam się tam podobało, więc mamy nadzieję, że nadarzy się jeszcze okazja, aby zwiedzić inne miasta tam położone.

środa, 2 listopada 2011

Luberon - wioski na stromych zboczach.

Ostatnio, dla odmiany, nie piszę, gdyż sporo się u nas dzieje. Niestety są to wydarzenia raczej kłopotliwe i mało radosne, a jak już zdążyliście zauważyć blog ten nie jest miejscem moich depresyjnych wynurzeń, lecz radosnych opowieści, dlatego też dziś powspominamy niedzielną wycieczkę sprzed ponad tygodnia kiedy to wybraliśmy się naszym chyżym Twingiem zwiedzać urocze wioski Luberonu (jest to masyw górski, położony na północ od Aix, w departamencie: Vaucluse).

Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od wioski Bonnieux. A wioska Bonnieux, jesienną porą, z daleka wygląda tak:
Widok z wioski Lacoste położonej naprzeciw Bonnieux
Natomiast z bliska tak:




Po krótkim spacerze po miasteczku wyruszyliśmy do kolejnej wioski - Lacoste. Jest ona położona na górskim zboczu, nad którym górują ruiny zamku markiza de Sade (które obecnie są w posiadaniu projektanta mody Pierre'a Cardin).
Widok z wioski Bonnieux - po lewej stronie wieży kościoła - Lacoste

Tyle zostało obecnie z zamku. Markiza nie zastaliśmy ;) Może to i lepiej ;)
Przeurocza kamieniczka z wioski Lacoste
Twinguś w pięknych okolicznościach przyrody :)
Następnie ruszyliśmy do kolejnego malutkiego miasteczka - Ménerbes po drodze mijając jesienne pola winogron.

Kościół św,. Łukasza w Ménerbes
Zwieńczeniem naszej wyprawy była wizyta w przeuroczej Oppède-le-Vieux, starej wiosce, położonej u podnóża wzgórza, na którego szczycie znajdują się ruiny średniowiecznego zamku oraz kościół Notre-Dame-d'Alidon.
Na wzgórzu - ruiny zamku, po lewej - kościół


Wycieczka była bardzo udana, w pełni wykorzystaliśmy wolność i mobilność, którą daje nam nasze autko. Przy okazji muszę pochwalić zarówno kierowcę (którym był Łukasz) jak i samochód - sprawili się bardzo dobrze :).