czwartek, 1 września 2011

Do pracy rodacy ;)

Ktoś musi pracować, by odpoczywać mógł ktoś ;). Po moich 3 miesiącach bezrobocia, mamy małą zamianę miejsc, i teraz to ja haruję, a Łukasz udał się na zasłużony wypoczynek do Polski. Tego samego dnia zostałam więc pracowniczką oraz słomianą wdową. Od poniedziałku chadzam sobie rano do sandwiczerii, w której to jestem odpowiedzialna za przygotowanie panini, kanapek na zimno, a w czasie serwisu - kanapek i makaronów na ciepło. Oraz oczywiście za zmywanie i ogarnięcie swojego miejsca pracy. Muszę przyznać, że jak na razie nawet nieźle mi wychodzi wstawanie o 6.30 rano (dawno już tego nie praktykowałam, oj dawno). Na szczęście pracuję tylko 7 godzin dziennie i już około 15.00 jestem wolna. Cóż za cudowne uczucie móc iść do pracy dopiero następnego dnia - może wydaje się Wam to całkowicie normalne, ale po naszych restauracyjnych doświadczeniach naprawdę bardzo, bardzo to doceniam. 

Ogólnie praca nie jest zła, choć pierwsze dni są dość ciężkie i znów męczą mnie bóle nóg i pleców. Mam jednak nadzieję, że to tylko odwykłe od stania i pracowania mięśnie i że wkrótce się wzmocnią i wszystko będzie w porządku. Minusem tej pracy jest to, że będziemy tam pracować w 3 osoby (w tym szef). To jakaś klątwa czy co, że ja ciągle trafiam do miejsc, gdzie nie mam szans poznawać ludzi, bo prawie nikt poza mną tam nie pracuje??? Na razie jest nas czwórka - bo oprócz szefa (Christian), mojej współpracowniczki (Pauline) i mnie, jest jeszcze syn szefa, który pracował tam ostatnich kilka miesięcy, ale teraz mnie szkoli a im pomaga w pracy, ale jakoś na początku czy w połowie września odchodzi.

W każdym bądź razie tworzę dziennie dziesiątki kanapek i staram się zbliżyć do oczekiwanej prędkości tego tworzenia, choć na razie idzie mi średnio. Moje poranne przygotowania kanapek polegają po prostu na upychaniu w panini bądź pół-bagietki określonych zestawów produktów. Natomiast w czasie serwisu muszę najpierw przysmażyć mięso ("obsługuję" w tym celu coś w rodzaju w rozgrzanej płyty) oraz zrobić frytki, a potem wszystko to wepchnąć do kanapki. Mam też taką śmieszną maszynę do podgrzewania makaronu - uprzednio ugotowany makaron nakładam do małych metalowych "koszyczków" (które wiszą nad zbiornikiem z wodą), wciskam przycisk i maszyna umieszcza ten pojemnik w ciepłej wodzie, a po upływie wybranego przeze mnie czasu, ciepły makaron wyjeżdża ze swojej kąpieli. Potem tylko go wrzucam do pudełka, leję sosem i gotowe (ale powiem szczerze, że takiej makaronowej maszynerii to jeszcze nie widziałam). Ogólnie wszystko proste i nieskomplikowane, problem pojawia się wtedy, gdy nagle jest kilka kanapek i kilka makaronów do zrobienia, a wszystko szybko, bo przecież, jak to mi powiedział szef - jak ktoś za długo będzie na kanapkę czekał, to więcej nie przyjdzie. A jak na razie i tak nie ma prawie wcale ruchu, lecz Christian mi ciągle powtarza jaki to wkrótce będzie ruch, jakie to kolejki będą stały na ulicy i jak to ja muszę się spieszyć.

Tymczasem śpieszę do łóżka, bo rano trzeba wstać, rano to jest, tak gdzieś po szóstej, bo później już nie ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz