środa, 31 sierpnia 2011

Porzeczka po raz drugi, czyli Cassis revisité ;)

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się ponownie do uroczego, nadmorskiego miasteczka Cassis (a le cassis to po francusku czarna porzeczka), gdzie znajdują się zapierające dech w piersiach zatoczki. Jednak po przybyciu na miejsce powitały nas, już przy tabliczce oznajmiającej początek miejscowości, znaki informujące, że obecnie zatoczki są dostępne tylko między godziną 6.00 a 11.00 (ze względu na pogodę - upały oraz wiatr, a w związku z tym zagrożenie pożarowe). Oczywiście ani te znaki, ani następne napotkane na naszej drodze, nie powstrzymały nad przed przydługawą wędrówką w kierunku zatoczek. Minęliśmy pierwszą (tę jeszcze dostępną), w której znajduje się malowniczy port łódek i jachtów, i marząc o zimnej kąpieli ruszyliśmy dalej ku uroczym zakątkom. Po minięciu punktu, od którego dalszy marsz jest zabroniony, nadzieja w naszych sercach urosła - myśleliśmy już, że może jednak się uda, kręciło się tam wszędzie sporo ludzi, co wzięliśmy za dobrą monetą. Niestety, po męczącej wędrówce pod górę w pełnym słońcu, gdy już z góry mogliśmy dostrzec drugą zatoczkę, przed nami (oraz innymi turystami) ukazały się dwie strażniczki, które ładnie nam wytłumaczyły, to co już wiedzieliśmy - że zatoczki są dostępne tylko rano i że musimy zawrócić. Co z bólem serca uczyniliśmy. 

Na szczęście znaleźliśmy dla siebie odrobinę miejsca na jednej z miejskich plaż i spędziliśmy tam trochę czasu. Jednak, ku naszemu rozczarowaniu (a głównie rozczarowaniu Łukasza, bo on zawsze jest pierwszy do wskakiwania do wody) morze było bardzo zimne (miało 16 stopni, co nam zresztą powiedziała strażniczka, na pocieszenie, że nie możemy się wykąpać w zatoczkach). Zadziwiająca jest ta temperatura wody. Myśleliśmy, że nad morzem śródziemnym nie ma takich problemów. Wydaje nam się, że może to być związane z wiejącym tu mistralem, bo po wietrznym dniu woda zawsze była zimna. A może to tutejsze okolice, bo gdy spędzaliśmy weekend w Camargue, woda byłą bardzo ciepła, nawet ja nie miałam problemu, żeby się zanurzyć (co normalnie zajmuje mi trochę czasu).

Jednak przed wędrowaniem i plażowaniem zachwyciliśmy się jeszcze raz tą miejscowością. W związku z tym, że tym razem przybyliśmy tu pociągiem (bo autobus niestety nie raczył się pojawić na przystanku, więc udaliśmy się do Marsylii i stamtąd wybraliśmy się dalej), wylądowaliśmy na dworcu PKP (a raczej dworcu SNCF), który znajduje się kawałek za miasteczkiem. Zrobiliśmy więc sobie krótki spacer w kierunku centrum i morza i byliśmy zadziwieni, że jest tam aż tak uroczo (bo przecież już tam byliśmy, ale z przystanku autobusowego było bliżej do morza i po kilku krokach znaleźliśmy się w porcie). Et voilà, les photos!





2 komentarze:

  1. Ja też chcę taką revisite... no pięknie tam, niesamowicie, ach, aż sobie przypomniałam, i zapragnęłam znów zobaczyć te palmy, te kamyczki na plaży, te zatoczki... achhh

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak też taką rewizytę chcesz, to musisz tu wrócić ;P buźki! :D

    OdpowiedzUsuń