wtorek, 1 lutego 2011

I wszystko jasne.

Przychodzę dziś do pracy po weekendzie, a tam Olivier, Alex, Dimitri i ... jeszcze jeden chłopak, już zupełnie młody, wręcz dziecko. Myślę sobie, no nie, coś tu nie gra. Najpierw nikt nie miał z nami pracować, a teraz co tydzień w kuchni pojawia się ktoś nowy. Teraz dodatkowo jeszcze kompletnie niepełnoletni. Co jest grane? :)

Wszystko wyjaśniło się w czasie lunchu, który akurat jadłam tylko z Dimitrim i tym nowym chłopakiem (też Alex'em zresztą). Coś tam się ich próbowałam podpytać i wyszło szydło z worka. Okazało się, że oni są u nas na praktykach! Dimitri ma być u nas miesiąc, a młody Alex jeszcze krócej (z tego co zrozumiałam). Wygląda więc na to, że w okresie wzmożonego zapotrzebowania na personel w restauracji, wspierać nas będzie złota francuska młodzież, kształcąca się pewnie w jakiś szkołach gastronomicznych czy coś takiego. Bo z tego co mi powiedział Dimitri wynika, że to nie on wybrał tą restaurację, tylko właśnie jego szkoła go tu wysłała. Całkiem sprytne rozwiązanie. Mam tylko nadzieję, że zachowana będzie ciągłość stażystów i że rąk do pracy nam nie zabraknie.

Z ciekawostek kulinarnych, dziś na lunch jadłam gołębia (i nie mówię tu wcale o naszych ryżowo-kapuścianych gołąbkach;). Nie jestem z tego dumna. W sumie smakował po prostu jak mięso (wiem, wiem, kiepski ze mnie krytyk kulinarny ;). Tyle, że w przeciwieństwie do drobiu nie było ono takie białe, tylko raczej ciemniejsze, brązowawe. Ale zostawmy już biednego gołębia w spokoju. Mam nadzieje, że nie miał rodziny i że żona nie wypatruje go z gniazda ;) Ech ...

Pozdrawiamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz