wtorek, 4 października 2011

Porażka, a nawet dwie, a właściwie to porażek bez liku.

Nie pisuję ostatnio zbyt często, ponieważ czas płynie nam dość rutynowo. W tygodniu pracujemy, a i w weekend nie robiliśmy niczego specjalnego (w sobotę pracowałam, w związku z czym w niedzielę trochę pospaliśmy i poleniuchowaliśmy, bo w poniedziałek znów musiałam się zrywać o 6.40, więc po raz kolejny nie wybraliśmy się na żadną wycieczkę).

Za to śmiało mogę ubiegły weekend nazwać weekendem porażek (dobrze obrazujących nasze dotychczasowe poszukiwania mieszkania i samochodu). Najpierw, w sobotę po mojej pracy, mieliśmy oglądać mieszkanie. Gdy dotarliśmy w umówione miejsce, zadzwoniłam do właścicielki, by po nas zeszła, bo umówiliśmy się pod budynkiem. Jednakże usłyszałam, że osoba przed nami wynajęła mieszkanie, więc to już nie aktualne (nie ma to jak się rychło w czas dowiedzieć!). A nadmienić muszę, że do kobiety tej wydzwaniałam od dobrego tygodnia w sprawie tego mieszkania, więc rozmawiałyśmy ze trzy razy. Ale widać nie przyszło jej do głowy, żeby dać mi znać, żebyśmy się nie fatygowali (ja to jeszcze blisko miałam, bo pracę skończyłam, ale Łukasz od nas z domu specjalnie szedł), w końcu po co - mieszkanie wynajęte, pełen sukces.

Kolejny "dramat" rozegrał się w niedzielę. Po południu Łukasz wypatrzył fajny samochód na sprzedaż. Oczywiście w Marsylii, ale co było robić, postanowiliśmy spędzić ten niedzielny wieczór tarabaniąc się tam i z powrotem. Umówiliśmy się z właścicielką, ona zaś poinformowała nas, że o 18.00 przyjeżdża oglądać ktoś inny oraz że tego dnia odbywa się mecz Olympic'u Marsylia, więc nas przestrzega przed korkami. Bez chwili zwłoki ruszyliśmy więc w drogę, bo wychodziło nam , że jak dobrze pójdzie, to powinniśmy dotrzeć na miejsce koło 17.15-17.30. Szybko na dworzec. Autobusem do Marsylii. Przesiadka na metro (na szczęście z dworca, do którego dotarliśmy autobusem). Jesteśmy na miejscu, szukamy ulicy, znaleźliśmy! Wyciągam komórkę, by zadzwonić do właścicielki samochodu, a tam nieodebrane połączenie (dosłownie sprzed trzech minut), właśnie od niej. Oddzwaniam więc, i co? Auto zostało sprzedane. Ta osoba z godziny osiemnastej przyjechała wcześniej i się zdecydowała (dodam, że gdy dotarliśmy na miejsce była jakaś 17.20). I wtedy coś we mnie umarło... I choć Łukasz wierzy, że narodzi się znowu, ja śmiem wątpić ... Obojętne są mi już i mieszkania i samochody, i mam to wszystko gdzieś... Aha! Żeby już nas zupełnie dobić, ta kobieta stwierdziła, że skoro już jesteśmy pod jej domem, to ona do nas zejdzie. I zeszła, i nawet nam pokazała to sprzedane auto. I auto to było super. Ale było sprzedane, heloł!!!

I tym optymistycznym akcentem zakończę tę pisaninę, aby udać się na zasłużony wypoczynek. Trzymajcie się zdrowo i nie szukajcie mieszkań i samochodów, bo szkoda zachodu ...

2 komentarze:

  1. Niczko Kochana w końcu Wam się uda :)
    Co tam słychać we Francji? Już 2,5 tygodnia bez wieści ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hej Asiek,
    dzięki Kochana, postaram się nadrobić wkrótce z wieściami z francuskiej ziemi. Czasem po prostu ciężko mi się zebrać, żeby coś napisać, szczególnie, że nie zawsze jest tu tak różowo, jak na naszych fotkach.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń