środa, 24 sierpnia 2011

Flamingi, konie i byki, czyli wycieczka do Camargue.

Po dotarciu w sobotę wieczorem do domu myślałam głównie o tym, by położyć się do łóżka i spać, spać, spać, a przede wszystkim, by nigdy więcej nie wsiadać do autobusu. Niestety te marzenia nie miały szansy się spełnić, gdyż przed moim wyjazdem do Polski zaplanowaliśmy sobie weekendową (czyli niedzielo-poniedziałkową) wycieczkę (ponieważ teraz, gdy zacznę pracować, zostaną nam tylko wspólne, wolne niedziele). W związku z tym w niedzielę musieliśmy wstać wcześnie i pójść na autobus (autobus!), a nawet dwa, bo przesiadaliśmy się w Arles

Flamingi różowe w Camargue
Celem naszej wycieczki było Saintes-Maries-de-la-Mer, małe miasteczko położone nad morzem w Camargue, krainie geograficznej, która jest rajem dla tych którzy lubią naturę, flamingi oraz zapach końskiego łajna ;). Camargue położone jest w delcie Rodanu i jest właściwie nizinną wyspą, otoczoną rzeką i morzem, na której znajdują się głównie jeziora i bagna. Żyje tam wiele gatunków ptaków, a co najciekawsze jest to największa w Europie kolonia lęgowa flamingów (z tym, że są to flamingi różowe, które w rzeczywistości są dość jasnoróżowe - tylko nogi i niektóre pióra mają ciemniejsze). Oprócz ptactwa na tym terenie znajdują się hodowle czarnych byków oraz koni (jest tam po prostu zatrzęsienie mniejszych i większych stadnin, oferujących turystom konne przejażdżki). Na tych podmokłych terenach znajduje się także regionalny park przyrody. 

My nasz pobyt w Saintes-Maries-de-la-Mer rozpoczęliśmy od morskiej kąpieli, ale już wieczorem wybraliśmy się na spacer i zaraz za miastem natrafiliśmy na całe stada flamingów. 

Musieliśmy skradać się cicho, lecz szybko, bo flamingi już nas zauważyły i rozpoczęły ewakuację w głąb jeziorka


Po tych przyrodniczych przeżyciach i zachwytach nad różowym ptactwem, wybraliśmy się jeszcze na spacer po plaży oraz po miasteczku.



Kościół Notre-Dame-de-la-Mer

Wieczorny przejazd jeźdźców przez miasteczko
W poniedziałek wybraliśmy się na dach kościoła Notre-Dame-de-la-Mer, by spojrzeć z góry na morze, dachy miasteczka oraz mokradła. Później natomiast wypożyczyliśmy sobie rowery i rozpoczęliśmy zwiedzanie okolic na własną rękę.
W czasie naszej wycieczki zatrzymaliśmy się w przydrożnym sklepie z regionalnymi smakołykami. Zakupiliśmy w nim owoce i zostaliśmy poczęstowani winem oraz kiełbasą z byka. Gdy właściciel dowiedział się, że jesteśmy z Polski rzekł do mnie "dzień dobry" i oświadczył, że zna jednego Polaka - kucharza, który prowadzi program w telewizji i nazywa się Pascal :). Podobno prowadził on nawet reportaż o rejonie Camargue.

Widok z dachu kościoła


Na rowery ...

... i w drogę :)
 Kolejnym przystankiem był park ornitologiczny, jednak tylko w pewnej części parku znajdowały się flamingi i inne ptaki wodne, a na większości obszaru parku jedyne co można było zobaczyć to mokradła i jeziora i czasem jakąś zbłąkaną czaplę. Jak widać, ptactwo mało sobie robi z naszych pieniędzy zapłaconych za wstęp. Za to mieliśmy okazję zaobserwować kilka nutrii oraz mnóstwo ogromnych ważek. 

Flemingi "parkowe" przynajmniej nie uciekały na widok człowieka


Mała nutria
I oczywiście wszechobecne konie :)

2 komentarze:

  1. Ta ważka jest cudna! Czerwona!!! Nie wiedziałam, że takie istnieją!

    No i wszechobecna karuzela, buhahaha... :D
    Ładnie tam, i Wy też ładni :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, niezła jest - też takiej nigdy nie widziałam.
    A karuzela musi być - bez karuzeli nie ma zabawy ;)
    Buziole Sis!!

    OdpowiedzUsuń