poniedziałek, 11 października 2010

Dwa miesiące na francuskiej ziemi.

Dwa miesiące temu o tej porze dojechaliśmy do dworca Saint Charles w Marsylii rozpoczynając naszą francuską przygodę :) Wtedy nie mogliśmy jeszcze wiedzieć, co nas tu czeka, w tym kraju samogłosek i ludzi mówiących z zawrotną prędkością. 

Spodziewaliśmy się na pewno, że jednak łatwiej będzie pokonać barierę językową i że szybciej nam pójdzie znalezienie pracy. Mimo trudności nie poddajemy się jednak i dalej mamy nadzieję :) Choć nie łatwo o optymizm, gdy od tygodnia zmagamy się z jakąś francuską zarazą, która męczy nas suchym kaszlem i która trzyma nas w domu w oparach czosnku ;) A żeby więcej się działo ja nabawiłam się jakiejś kontuzji barku - na szczęście mają tu Voltaren, i jest już ze mną zdecydowanie lepiej. A do tego wczoraj i dziś padało. I jeszcze Łukasz ciągle mnie ogrywa w Go ... 

Hmmm jak tak o tym piszę, to chyba nie wygląda to najlepiej. Jednak nie dajcie się zwieść. Gdybyśmy byli zdrowi, to pewnie byśmy uczcili te nasze dwa miesiące przygód francuskim winem, ale w obecnej sytuacji pozostaje nam, co najwyżej, łyknąć sobie Amolu ;) Dlatego też może to lepiej Wy wypijcie za nasze zdrowie i powodzenie :)

Ha! Żeby jednak było weselej wstawiam Wam kompromitujący mnie filmik z pola, który na pewno wprawi Was w dobre humory :) 



A na zakończenie również wesołe słówko, zdawałoby się, że prawie jak nasze polskie, jednak jego francuskie brzmienie dodaje mu uroku: l'ananas (czyt. lanana) - stary dobry ananas oczywiście :)
Nanana dobrej nocki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz