wtorek, 19 października 2010

Poznajemy francuską służbę zdrowia.

Mój nieustający od tygodnia męczący kaszel nie dawał za wygraną, więc zmęczona tym całym chorowaniem i nieprzespanymi nocami, postanowiłam udać się w końcu tam, gdzie chorzy ludzie udawać się powinni po poradę i po receptę, czyli do doktora :) 

W związku z tym przyszło nam dowiedzieć się, jak to się w tym kraju wszystko odbywa. Po internetowym zgłębieniu tematu, wyszło na to, że wystarczy po prostu znaleźć lekarza, który mnie przyjmie, ponieważ i tak będę musiała lekarzowi zapłacić (a ponieważ nie jestem ubezpieczona ani we Francji ani w Polsce to nikt mi tego nie zrefunduje). Przy okazji okazało się, że mają tu 2 rodzaje lekarzy (mowa o takich lekarzach ogólnych, pierwszego kontaktu, bo w specjalistów się nie zagłębiałam i mam nadzieję, że wcale mi to nie będzie potrzebne). I tak oto jedni lekarze, typu pierwszego kasują za wizytę dokładnie taką stawkę jaka jest odgórnie ustalona i możliwa do zrefundowania przez kasę chorych (będę używać polskich terminów, bo nie wiem aż tak dokładnie jak to tu u nich działa i jak się nazywa). Natomiast lekarze drugiego typu ustalają swoje stawki sami (ale jak wyczytałam na necie, informacja o tym, powinna być wywieszona w poczekalni u lekarza. Poza tym na stronie ichniego odpowiednika NFZtu można znaleźć informacje o tym, jakiego typu jest każdy lekarz). 

Dla przykładu, standardowy koszt porady u lekarza ogólnego (czyli kwota jaką może zapłacić za nas NFZ) to 22 €.  I tyle też zapłacimy u lekarza pierwszego typu. Lecz jeśli udalibyśmy się do lekarza drugiego typu, który skasowałby nas za wizytę dajmy na to 35 €, to NFZ i tak może nam zwrócić to ustalone 22 €. 

Ja postanowiłam oczywiście udać się do lekarza z pierwszego gatunku, by przynajmniej wiedzieć, ile mi przyjdzie zapłacić za to spotkanie. Znaleźliśmy na necie jakaś przychodnię,w samym centrum miasta, którą polecał pewien Amerykanin na swojej stronie i internetowej (na której opisywał życie w Aix). Poszliśmy więc do przychodni, która wyglądała całkiem zwyczajnie, jak nasze polskie. Jedyna różnica była taka, że mimo, że byliśmy tam ok 12.00 to okazało się, że lekarz może mnie przyjąć dzisiaj i zostałam umówiona na 15.00. 

Wizyta przebiegła całkiem sprawnie, na szczęście pani doktor znała angielski, więc jak zwykle wyszło, że rozmowa przebiegała trochę w jednym, a trochę w drugim języku. Opowiedziałam pani o moim choróbsku, zostałam osłuchana, obejrzana i dostałam receptę na antybiotyk i syrop. Leki od razu zakupiłam i rozpoczęłam kurację. 

I tak oto wygląda wizyta u lekarza we Francji, dla osoby nie posiadającej Carte Vitale - która jest poświadczeniem posiadania ubezpieczenia zdrowotnego we Francji. W aptece, gdy wykupowałam receptę zostałam o nią zapytana, ponieważ leki tutaj też są refundowane (niektóre nawet w całości!). Wygląda więc na to, że gdy ma się Carte Vitale to od razu w aptece po prostu płaci się mniej lub bierze leki za free :) Być może tak samo jest z wizytą u lekarza (tego za 22 euraki, mogłaby ona wtedy przebiegać bezgotówkowo). 

I to tyle co na ten moment, wiemy o francuskiej służbie zdrowia. Miejmy nadzieję, że francuskie leki podziałają na oporną bakterię i poczuję się wkrótce jak nowo-narodzona.
To w takim razie słówko na dziś: la santé (czyt. la sante)- zdrowie (które mam nadzieję, już wkrótce odzyskać).

3 komentarze:

  1. ta francuska zaraza zamist przechodzić widzę że się nasila, ale dobrze, że już zaczęli Wam grzać. Trzymajcie się ciepło i nie chorujcie!!Prompt rétablissement!

    OdpowiedzUsuń
  2. w akademiku chorują kolejne Polki... więc widać, jesteśmy mało odpornym narodem. Ja póki co na czosnku ;) zdrowia życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej dzięki, staramy się trzymać zdrowo, może teraz jak ja na antybiotyku, szybciej pójdzie nam ozdrowienie :)
    O proszę, inne Polki też chore - może tu mają jakieś inne zarazki, które rozkładają imigrantów na łopatki.
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń