sobota, 21 sierpnia 2010

O tym jak Bibemus zrobił nas w bambuko :)

Dziś mieliśmy w planie pozałatwiać wszystkie sprawy związane z naszym nowym mieszkankiem. Bo tutaj każdy wynajmujący sam musi podpisać umowę z dostawcą prądu (czyli EDF), dostaje się rachunki na siebie i się je płaci (nie tak jak u nas, że prąd jest na właściciela mieszkania). Na dodatek obowiązkowe jest też ubezpieczenia lokalu - właściciel ma jakieś swoje ubezpieczenie, a lokatorzy swoje. No i musimy jeszcze jakiś net sobie załatwić. Ale okazało się, że zarówno EDF jak i agencje ubezpieczeniowe są zamknięte w sobotę, więc daliśmy sobie spokój i postanowiliśmy znów wybrać się w pobliskie górki, startując ze znanego już Wam Bibemusa.

Zakupiliśmy jakiś prowiant, nabyliśmy nawet bilety autobusowe i klimatyzowanym, niezatłoczonym autobusem miejskim wybraliśmy się w okolice płaskowyżu. Weszliśmy na szlak, chcąc dotrzeć do kolejnej, większej niż ta Zoli, tamy w górach. Ale uszliśmy kilka minut i natknęliśmy się na dwie kobiety z jakiejś górskiej straży pożarnej, które nam powiedziały, że ten teren jest zamknięty od lipca aż do 11 września z powodu zagrożenia pożarowego (można go tylko odwiedzać w godzinach 6:00 - 11:00). No więc zawróciliśmy, i wybraliśmy się w trochę inne rejony, które już były dostępne.

W drodze na górskie ścieżki przechodziliśmy przez miasteczko Le Tholonet, gdzie widzieliśmy taki oto młyn, w którym była galeria obrazów.

Potem, już na szlaku trafiliśmy na akwedukt.
A dalej na naszej drodze był stary kamieniołom marmuru.

Po zejściu z gór do Le Tholonet, skąd mieliśmy autobus, byliśmy tak spragnieni, że niewiele myśląc, kupiliśmy w restauracji litrową butelkę wody mineralnej, która była oczywiści najdroższą kupioną przez nas kiedykolwiek wodą. 

Aha, dla potwierdzenia, często stwierdzanego przeze mnie faktu, ze Francuzi są przemili, muszę nadmienić, że gdy wysiedliśmy z tego miejskiego autobusu, na jakimś przystanku, nie bardzo wiedząc gdzie jesteśmy, podeszliśmy do rozkładu jazdy i wtedy zagadała nas babka, po angielsku i zapytała po prostu czy może się nie zgubiliśmy :) 
Aa! I przed przejściami dla pieszych bez świateł, oni się po prostu zatrzymują, by przepuścić pieszego :) 
Jednym słowem vive la France ;) 

3 komentarze:

  1. Super super super! :))) Vive la France! ;) Rzeczywiście wygląda na to, że stereotypowe plotki na temat Francuzów są tylko plotkami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie macie Kochani - my już w Krakowie z Maćkiem po śniadanku szweckim w pięknym hotelu na przedmieściach Krakowa. Zaraz zmykamy do Ojcowa i okolic . Wasze fotki są super. Trzymajcie się radośnie , miłej niedzieli i całuski od nas dla WAS! Vive la Polonia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiek, mamy nadzieję, że szukając pracy też trafimy na takich miłych Francuzów :)

    Wy też sobie miło wypoczywajcie, buziaki dla Was i pozdrowienia dla Maćka!

    OdpowiedzUsuń