czwartek, 2 września 2010

Poszukiwania pracy.

W tym tygodniu zajmowaliśmy się głównie poszukiwaniem pracy. 

W poniedziałek byliśmy nawet w ichnim Urzędzie Pracy, czyli Pole Emploi, by się tam zarejestrować i mieć ubezpieczenie. Oczywiście myśleliśmy, ze tu jest tak jak u nas, bezrobotny ma ubezpieczenie zdrowotne i wszystko pięknie ładnie. Ale nie. Okazało się, że a i owszem nas zarejestrowali, ale właściwie nic z tego nie wynika. Po prostu jakaś pani, która nawet coś tam rozumiała i mówiła po angielsku zapisała nas w jakimś ich systemie. Zapytała nas o kilka rzeczy, dane osobowe, wykształcenie, znajomość języków itp, pouzupełniała jakiś formularz a na koniec nam pożyczyła powodzenia w poszukiwaniach :) 

A z ubezpieczeniem to się okazało, że ubezpieczenie dostaje się razem z zasiłkiem, ale żeby dostać zasiłek, trzeba mieć udokumentowane okresy pracy, czyli my jako obcokrajowcy powinniśmy przedstawić formularz E 301. Do zdobycia w Polsce :) I nawet może by się to jakoś udało załatwić (choć raczej Łukaszowi niż mi, bo ja i moje okresy pracy w stylu - a to na czarno sobie posprzedaje suknie ślubne, a to szukam prawie dwa miesiące pracy, a to jestem kwiaciareczką - raczej by się nie złożyły na czas pracy potrzebny do zasiłku), ale w końcu chcemy tu mieć pracę, a nie bujać się na bezrobociu :) Tak więc z zapisania się do bezrobotnych właściwie nic nie wynikło. Bo oferty pracy i tak są dostępne na ich stronie, bez względu na to czy jest się zapisanym jako bezrobotny czy nie.

I sobie przez ostatnie dni te oferty pracy pilnie studiujemy i jak się w miarę na coś kwalifikujemy to wysyłamy CV. Ja nawet poszłam na rozmowę do takiej kafejki z lodami i naleśnikami przy głównym deptaku, gdzie kierownik przeczytawszy w moim CV, że mój poziom francuskiego jest raczej niski, zadał mi kilka pytań, mówiąc wolno i wyraźnie i się jakoś dogadaliśmy. Ostatecznie do mnie nie oddzwonił. Z pewnością wszyscy inni kandydaci mówili po francusku, więc trudno się mu dziwić. Także to tyle jeśli chodzi o sukcesy, czyli krok dalej niż wysłanie CV. No ale wciąż czekamy na kolejne. Do Łukasza co prawda ktoś oddzwonił i najpierw mówił do niego po francusku, potem zrozumiał że nic z tego i znalazł kogoś kto mówił trochę po angielsku i ta osoba próbowała coś tłumaczyć, z czego wynikało coś o jakimś kursie związanym z handlem. W końcu w związku z trudnościami językowymi polecili Łukaszowi zadzwonić dziś rano, by porozmawiał z nauczycielką angielskiego, która mu miała wytłumaczyć, o co chodzi. Byliśmy bardzo ciekawi o jaki to zagadkowy kurs chodzi. I dziś sprawa się wyjaśniła.

O umówionej godzinie mąż mój chwycił za komórkę, by zadzwonić do pana Nappi'ego czy jakoś tak, a tu się okazało, że nie może zadzwonić , na komórce wyświetlał się błąd w połączeniu. Dzwoni do mnie, też błąd. Ja do niego - od raz łączy mnie z pocztą. Pozamienialiśmy się kartami sim, ale nic to nie pomogło. W żadnej konfiguracji nasze karty i nasze telefony nie działały - jak na złość. 

A ponieważ po zakupie starterów w ulotce informacyjnej znaleźliśmy informację, że w ciągu 15 dni trzeba zarejestrować się jako użytkownik danego numeru, bo w przeciwnym razie wyłączą ten numer (a nie zrobiliśmy tego, bo gościu który nam sprzedawał karty powiedział, że nic takiego robić nie trzeba), to od razu pomyśleliśmy, że zablokowali nam karty. Już ubieramy się, już mamy do kafejki iść, bo przecież bez telefonu ani rusz. Łukasz zszedł jeszcze do skrzynki pocztowej, sprawdzić, czy aby może w końcu nie dotarł do nas list od dostawcy internetu. Na szczęście dotarł, radość w domu, nareszcie!, rozrywanie koperty, logowanie się i ... tak działa!!! Oto i pojawiła się strona Google. Więc szybko na stronę Virgin, rejestrować komórki. A tu okazało się, że komórki już są zarejestrowane. Więc kolejne próby wykonania telefonu i o dziwo, wszystko działa. Także chyba mieli jakiś problem z siecią :) 

Łukaszowi udało się dodzwonić, znaleziona została kobieta mówiąca po angielsku, i okazało się, że jest to jakaś szkoła która oferuje coś takiego, że trzeba sobie znaleźć pracę na pół etatu (np. rozkładacza towaru w markecie, w końcu ma być jakiś handel). A drugie pół etatu się spędza na zajęciach w tej szkole, i nawet za to człowiekowi płacą. W sumie wszystko pięknie, tylko że po pierwsze zajęcia są po francusku (a ja cały czas mam ubaw jak oni zaczynają mówić swoim zwykłym tempem, bo wtedy po prostu nie rozumiem nic), a po drugie, to jednak nam ciągle daleko do tego by znaleźć tą pracę na pół etatu :) Ale szukamy dzielnie :)

W ostatnich dniach roznieśliśmy swoje CV do różnych fast food'owych restauracji. Marzy mi się składanie hamburgerów we francuskim McDonaldzie, ale kto wie, czy taka posada jest w zasięgu moich możliwości :) Ech, gdyby nie ten ich język ... :)

Dziś byliśmy nawet na 2 koncertach z serii "Musique dans la rue", bo akurat jeden z zespołów grał muzykę filmową -zespół nawet całkiem spory, w porównaniu do tych na których byliśmy do tej pory, bo aż 7 osób, 3 wiolonczele, kontrabas, gitara, flet podłużny i klarnet (chyba, bo ja to się na instrumentach nie znam, ale tak Łukasz wymyślił i myślę, że ma rację :)

Dziękuję za uwagę. Dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz