poniedziałek, 27 września 2010

Prowansalskie chłody i o jedzeniu wywody ;)

Nie zadzwonili do nas w weekend  z winnicy, więc mamy kolejny wolny dzień (na szczęście dziś wieczorem już się odezwali i okazało się, że pracujemy w środę). W związku z tym, nie za wiele się u nas dzieje, więc napiszę Wam kilka słów o pogodzie i jedzeniu. 

Ponieważ wszyscy z Polski nam donoszą o chłodach i deszczach, to muszę Wam zdradzić w sekrecie, że tu też się robi coraz chłodniej. Co prawda zazwyczaj niebo jest bezchmurne i słoneczko świeci, ale czuć już zdecydowanie, że lato za nami. Ranki i wieczory są naprawdę chłodne - wczoraj jak wracaliśmy z kościoła ok 20.00 to było już ciemno, trochę wiało i było okropnie zimno. A rano, gdy się budzimy, to mamy mokre szyby - co, jak rozumiem, świadczy o tym, że na zewnątrz jest okropnie zimno. Dziś sprawdziłam nawet z ciekawości, jaką mamy tu temperaturę w nocy, i okazało się, że na dzisiejszą noc zapowiadane jest 7 stopni. Muszę więc przyznać, że nie tak to sobie wyobrażałam ;) Ale cały czas nie może być gorąco jak widać. Trzeba będzie po prostu zacząć się ubierać trochę cieplej - już powoli wskakujemy w długie spodnie, kryte buty i sweterki.

Jeśli zaś chodzi o jedzenie po francusku, to oni mają trochę inny rytm jedzenia niż my. Rano jedzą śniadanie, a później w czasie przerwy w pracy, mniej więcej w godzinach 12.30 - 14.00, jedzą lunch. Na mieście jest wtedy pełno ludzi w różnych kafejkach i restauracjach. Kolejnym posiłkiem jest obiad, czy też kolacja tak koło 20.00.

Jeśli chodzi o słynne francuskie bagietki, to faktycznie kupują je oni ciągle, niezależnie od pory dnia, i lecą potem z tymi bagietami w łapie :) Jednego razu, gdy w Trets siedzieliśmy na ławeczce pod piekarnią, to cały czas ktoś podjeżdżał samochodem bądź skuterem i kupował bagietki w różnej ilości. Świeże bagietki są po prostu cudowne, mają przecudnie chrupiącą skórkę a w środku są mięciutkie. Wczoraj udało nam się kupić takie prosto z pieca na śniadanie i były pycha. Po jakimś czasie jednak tracą na uroku, bo skórka już nie jest chrupiąca  i robi się taka zwykła, trochę czerstwa bułka. Wbrew opiniom niektórych, można tu też spokojnie kupić chleb i muszę przyznać, ze jest całkiem smaczny.

Za wielu francuskich serów jeszcze nie spróbowaliśmy, bo jak na razie odżywiamy się głównie tanim jedzeniem marki Aldi bądź marki Geant :) Aczkolwiek muszę przyznać, że camembert z Aldi'ego jest najpyszniejszym serem jaki jadłam, dlatego też boję się myśleć, jak smakują te naprawdę wypasione. Ten camembert w niczym nie przypomina sprzedawanych u nas serów Turek czy Valbon. Ma on bardzo specyficzny zapach, a po chwili od wyjęcia z lodówki po prostu rozpływa się na kanapce. Niebo w gębie, mówię Wam :)

Na winach się za bardzo nie znam, więc nic nie mogę napisać w tym temacie, szczególnie, że wina które my spożywamy kosztują mniej więcej 1,5 do 2 euro ;) Z napojów alkoholowych mają tu też cydr, ale ma on zupełnie inny smak niż Strongbow, w którym zakochałam się w Wielkiej Brytanii. Ten tutaj smakuje bardziej sfermentowanymi jabłkami, ale na upały był doskonały.

To na razie tyle z francuskich ciekawostek. Jutro trzymajcie kciuki za moją rozmowę kwalifikacyjną - może zostanę weekendową dozorczynią w internacie dla dziewcząt, w dwujęzycznej prywatnej szkole. Na szczęście okazało się, że do tego miasteczka jadą jednak autobusy, więc powinnam dojechać bez problemu.
Z piekarni się nie odezwali. Ale co tam,w  piątek jest spotkanie w fabryce czekolady - miejmy nadzieję, że tam nas zatrudnią, toż to byłoby cudowne po prostu :)))

Dziś znów musiałam latać do banku, ponieważ SFR, czyli nasz dostawca internetu upomniał się o opłatę za net (ponieważ tutaj kasa jest po prostu potrącana z konta, nie trzeba robić przelewów i martwić się o rachunki, tylko trzeba mieć coś na koncie) dlatego też dziś w naszym cyklu "słówko prosto z Prowansji" zagości termin z kategorii "bankowość":  la Carte Bleue (czyt. la kart ble) - karta płatnicza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz