niedziela, 5 września 2010

Weekendowa sielanka w Prowansji.

W weekend leniuchowaliśmy na całego.

W sobotę siedzieliśmy głównie w domu i graliśmy na kompie (zgadnijcie czyj to był pomysł? ;) na swoje usprawiedliwienie ma on tylko to, że gra polegała głównie na rozwiązywaniu zagadek i nawet mnie całkiem wciągała, choć mój stosunek do grania na komputerze jest wybitnie negatywny. Lecz to pewnie dlatego, że Łukasza stosunek jest wybitnie pozytywny).

Żeby nie było, że przesiedzieliśmy cały dzień w domu, to wieczorem wybraliśmy się na koncerty "Musique dans la rue". A tak oto te koncerty wyglądały: 



I jeszcze Aix en Provence nocną porą:



Dzisiaj natomiast mieliśmy się, jak to zwykle w niedziele, gdzieś wybrać. Niestety w sobotę wieczorem pojawiły się problemy w czasie procesu decyzyjnego, w niedzielę rano problemy z rannym wstawaniem, a później znów z podejmowaniem decyzji. I tak oto zostaliśmy w Aix. Tym razem ja już nie mogłam znieść myśli o siedzeniu w domu. Ale okazało się, że dziś (i wczoraj również) jest święto calisson'ów - czyli regionalnych słodyczy z Aix. Są to takie cukierki w kształcie migdałów, składające się właśnie z masy migdałowej oraz ze skrystalizowanych melonów. A na wierzchu polukrowane.  I w związku z tym Świętem, dziś o 15:00 było poświęcenie calisson'ów. Wybraliśmy się więc do kościoła, w którym się to odbywało. Po poświęceniu krótka procesja w strojach ludowych (towarzyszyły im osoby w dziwnych strojach wyglądających jak skrzyżowanie dziekana z krasnoludkiem i mistrzem loży cukierników) przeszła na pobliski plac. Tam były przemówienia władz miasta i cukierników a potem degustacja :) Mieliśmy więc w końcu okazję spróbować tego regionalnego przysmaku. Mi bardzo smakowało, Łukasza po zjedzeniu rozbolał brzuch, choć potem i tak wziął jeszcze jednego (bo to rozdawały takie babki poprzebierane z koszykami pełnymi calisson'ów). Dla zobrazowania kilka zdjęć. 


Po cukierniczym świętowaniu, wybraliśmy się do parku, a potem do katedry na mszę. Niestety ksiądz, który ją odprawiał miał jakiś dziwny akcent. Gdy mówił to brzmiało jakby mówił po hiszpańsku, choć wyglądał bardziej na człowieka o arabskich korzeniach. W każdym bądź razie, jego francuski to już w ogóle ciężko było zrozumieć. Jeśli chodzi o różnice w przebiegu mszy, to oni strasznie dużo używają kadzidła, i nie ma czegoś takiego, ze wszyscy na raz klękają. Nie mają tych dzwonków, co u nas, gdy się klęka, więc jedni sobie klękają inni stoją. Do mszy tak jak i w tamtym kościele służyli parafianie. A komunie tym razem przyjmowali normalnie, pod jedną postacią. Także właściwie prawie wszystko tak jak u nas.

Oto wspomniany park:



Od jutra bierzemy się dalej za szukanie pracy i to ostro, bo czas goni. Gdybyśmy tylko jakoś lepiej rozumieli ten język. Bo niestety gdy oni mówią swoim zwykłym tempem, to my nie wiemy w ogóle o czym mowa. Także średni z nas kandydacie na pracowników. Ale trzeba mieć nadzieje :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz